Plan na dziś to była krótka
eksploracja Glass House Mountains padło na jedyny szczyt na który
można było się wspinać Tibrogargan.
Mierząc od poziomu morza to
skromne 300 m z hakiem ale praktycznie pionowej ściany, Marcel
stwierdził że pikuś ale ja to spokojnie do niejednej wspinaczki w
Tatrach mogę porównać. Trasa była na ok 3 godziny tam i z
powrotem.
Oczywiście dzień bez okazu to dzień stracony, na trasie
spotkaliśmy ogromną jaszczurkę.
No mi ruszyliśmy w kierunku Gold
Coast, przebiliśmy się przez Brisbane, tym razem bez zatrzymywania
ale nie ukrywam że nie żałuję. Miasto jest ogromne i samo
przejechanie stanowi już wyczyn a co dopiero zatrzymanie się gdzieś.
Dotarliśmy do Surfers Paradise,
faktycznie królują tu ogromne wieżowce nad samym oceanem, jakoś
nie te klimaty, przejechaliśmy zatrzymując się w następnych
miastach na plażach dla porównania ale bez większego zachwytu.
Następnym punktem było Tweed Head,
granica między Queenslandem a Nową Południową Walią czyli
zatoczyliśmy już jeżeli chodzi o stany kółko,
przesunęliśmy
zegarki znów o godzinę do przodu, już raczej ostatni raz w
Australii i jesteśmy w Kingskliff nad bardzo wietrznym oceanem,
zupełnie innym niż ten z tropików nie dziwi mnie już fakt że to
region uwielbiany przez surferów ....
https://plus.google.com/photos/100660507596258918899/albums/5946632325744712161?authkey=CI33r87w1--6TA
https://plus.google.com/photos/100660507596258918899/albums/5946632325744712161?authkey=CI33r87w1--6TA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz