Zaczęłam pisać tego posta 2 dni temu, z racji Marcela urodzin miałam pierwszy praktycznie wolny dzień od 2-3 tygodni a on spędzał ten dzień w najlepszy dla siebie możliwy sposób... na kanapie, zajadając na zmianę karpatkę i pieczonki i zapijając tortem z coca-coli... :)
No a teraz do wycieczek :)
Manly....
Jeden z najpopularniejszych kierunków jaki obierają turyści przyjeżdzający do Sydney :) no więc my też, przeważnie dlatego że płynie się na ten półwysep łatwo i szybko promem z widokiem na całą zatokę, na miejscu jest kilka fajnych plaż, rezerwatów i takie małe oceanarium.
My wybraliśmy się promem już z domku a co...bo za darmo :P ....tu muszę zwrócić honor komunikacji w Sydney... z racji tego że moja praca polega na wiecznym jeżdzeniu między domami a ten sławetny OPAL - system komunikacji w Sydney zakłada że człowiek jeździ dziennie 2 razy do i z roboty więc piątek ma gratis po 8 przejazdach. Nie uwzględnili w systemie takich ludzi jak ja bo we wtorki mam już limit płatnych przejazdów wyczerpany i śmigam za darmo jak bym się uparła po całym stanie.
Staram się to wykorzystać ciągnąc Marcela w weekendy w różne dziwne miejsca.
Oficjalnie Manly jest jedną z kolejnych dzielnic Sydney, nieoficjalnie uważają się za osobne miasto, po Bondi jest to drugie najczęściej wybierane miejsce do plażowania w okolicy. Z racji że u nas zima wprawdzie łaskawa ale do kąpieli nie zachęca a poza tym my raczej łaziki, postanowiliśmy zwiedzić troszkę na piechotę a jest co zwiedzać .... 2 parki narodowe kilka fajnych plaż, tym razem wybraliśmy się w kierunku który na mapce jest zaznaczony na zielono i niepodpisany :P w nieznane
Jedna z ciekawszych rzeczy... u nas takiej wiaty przystankowej nie spotkasz, myślę że nikt by nie wydawał kasy na wycinanie wzorów biorąc pod uwagę że długo mogłaby nie postać.
No i nasz prom
Jak komuś bardzo zależy można sobie w głównym porcie zrobić fotkę z Aborygenami na pokaz... na co dzień inaczej się prezentują rdzenni mieszkańcy Australii ale to już inna smutniejsza historia
Nasz właściwy już prom na Manly
oraz widok na całą zatokę
Wybrzeże Manly, na szczycie parę punktów widokowych na jednym z nich byliśmy
Porcik
jak porcik to i rybka :) ale nie polecam, wyglądała na "trochę" nieświeżą
No i nasza trasa, początkowo plaża wzdłuż zabudowań później już tylko busz :)
Paprotki wielkości naszych drzew
Przepraszam za zdjęcie takiego przybytku ale po prostu mnie rozbroiło... taki nasz toi toi na środku ścieżki, wchodzisz do środka, zamyka za tobą automatycznie drzwi, mówi dzień dobry, włącza muzyczkę i każe się zrelaksować :) stajesz, nic nie dotykasz wszystko się samo :P no i przypominam na środku niczego ...
Marcela pajączek, ale nie miał odwagi pogłaskać
No i towarzysz na szlaku... troszkę z nami szedł
znów kolega ale tym razem chyba inny
coś dla głodnych Ślązaków zaznaczony punkt "Kaj jemy" :P
Wszystko co dobre kiedyś sie kończy
Na koniec jeszcze ludki wspinające się wieczorem na Harbor Bridge nie orientowałam się ile ale podobno sporo taka przyjemność kosztuje
Do zobaczenia... jeszcze kilka zaległych wypraw czeka do opisania, mam nadzieję ze teraz trochę szybciej się uda ....