czwartek, 25 sierpnia 2016

Podróże małe i duże... Manly 07.08

Trochę mam zaległości w prowadzeniu bloga ale tak mnie pochłoneły sprawy bieżące że nie miałam za bardzo kiedy się za to zabrać. Po drodze zrobiliśmy klika małych wycieczek,  troszkę tego Sydney i okolic zobaczyliśmy. Postaram się zaspokoić podstawową ciekawość a jak znajdę tego czasu troszkę więcej popracuję nad zdjęciami które w między czasie powstały i udostępię album :)

Zaczęłam pisać tego posta 2 dni temu,  z racji Marcela urodzin miałam pierwszy praktycznie wolny dzień od 2-3 tygodni a on spędzał ten dzień w najlepszy dla siebie możliwy sposób... na kanapie, zajadając na zmianę karpatkę i pieczonki i zapijając tortem z coca-coli... :)


No a teraz do wycieczek :)

Manly....

Jeden z najpopularniejszych kierunków jaki obierają turyści przyjeżdzający do Sydney :) no więc my też, przeważnie dlatego że płynie się na ten półwysep łatwo i szybko promem z widokiem na całą zatokę, na miejscu jest kilka fajnych plaż, rezerwatów i takie małe oceanarium.

My wybraliśmy się promem już z domku a co...bo za darmo :P ....tu muszę zwrócić honor komunikacji w Sydney... z racji tego że moja praca polega na wiecznym jeżdzeniu między domami a ten sławetny OPAL - system komunikacji w Sydney zakłada że człowiek jeździ dziennie 2 razy do i z roboty więc piątek ma gratis  po 8 przejazdach. Nie uwzględnili w systemie takich ludzi jak ja bo we wtorki mam już limit płatnych przejazdów wyczerpany i śmigam za darmo jak bym się uparła po całym stanie.

Staram się to wykorzystać ciągnąc Marcela w weekendy w różne dziwne miejsca.

Oficjalnie Manly jest jedną z kolejnych dzielnic Sydney, nieoficjalnie uważają się za osobne miasto, po Bondi jest to drugie najczęściej wybierane miejsce do plażowania w okolicy. Z racji że u nas zima wprawdzie łaskawa ale do kąpieli nie zachęca a poza tym my raczej łaziki, postanowiliśmy zwiedzić troszkę na piechotę a jest co zwiedzać .... 2 parki narodowe kilka fajnych plaż,  tym razem wybraliśmy się w kierunku który na mapce jest zaznaczony na zielono i niepodpisany :P w nieznane


 Tak jak pisałam, już do głównej przystani wybraliśmy się promem bo Sydney ma taką fajną budowę że można prawie całe miasto pokonać wodą

Jedna z ciekawszych rzeczy... u nas takiej wiaty przystankowej nie spotkasz, myślę że nikt by nie wydawał kasy na wycinanie wzorów biorąc pod uwagę że długo mogłaby nie postać.



No i nasz prom

Jak komuś bardzo zależy można sobie w głównym porcie zrobić fotkę z Aborygenami na pokaz... na co dzień inaczej się prezentują rdzenni mieszkańcy Australii ale to już inna smutniejsza historia

Nasz właściwy już prom na Manly
 oraz widok na całą zatokę
 Wybrzeże Manly, na szczycie parę punktów widokowych na jednym z nich byliśmy
  Porcik
 jak porcik to i rybka :) ale nie polecam, wyglądała na "trochę" nieświeżą
 No i nasza trasa, początkowo plaża wzdłuż zabudowań później już tylko busz :)




 Paprotki wielkości naszych drzew


 Przepraszam za zdjęcie takiego przybytku ale po prostu mnie rozbroiło... taki nasz toi toi na środku ścieżki, wchodzisz do środka, zamyka za tobą automatycznie drzwi, mówi dzień dobry, włącza muzyczkę i każe się zrelaksować :) stajesz, nic nie dotykasz wszystko się samo :P no i przypominam na środku niczego ...
 Marcela pajączek, ale nie miał odwagi pogłaskać

 No i towarzysz na szlaku... troszkę z nami szedł










 znów kolega ale tym razem chyba inny

coś dla głodnych Ślązaków zaznaczony punkt "Kaj jemy"  :P
 Wszystko co dobre kiedyś sie kończy





 Na koniec jeszcze ludki wspinające się wieczorem na Harbor Bridge nie orientowałam się ile ale podobno sporo taka przyjemność kosztuje



Do zobaczenia...  jeszcze kilka zaległych wypraw czeka do opisania, mam nadzieję ze teraz trochę szybciej się uda ....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz