wtorek, 1 listopada 2016

21.08.2016 Berowra Harbour Hawkesbury


Zdążyłam gdzieś po drodze bardzo zgubić chronologię wpisów, poza tym oczywiście nie dotrzymałam słowa z wrzucaniem postów na bierząco... nawet nie będę próbować się tłumaczyć... po prostu doba za krótka, ale co się odwlecze nie uciecze... 

Kolejny niedzielne wyprowadzanie pieska na spacerek żeby nie pogryzł... standardowo wszystkie wycieczki zaczynają się w City gdzie ostatnimi czasy spotykamy się po mojej krótkiej porannej pracy po tej albo drugiej stronie mostu żeby ruszyć w nieznane... 

Tym razem przystanek startowy w North Sydney 


Podróż pociągiem na północ jakieś półtora godziny aż w końcu zniknęły ostatnie dalekie dzielnice Sydney ustępując miejsca buszowi... o wdzięcznej nazwie Ku-Ring-Gai Chase National Park


Nasz przystanek startowy a jednocześnie końcowy pociągu, "dalej panie to tylko przyroda" dla wtajemniczonych :)
Co sobie bardzo chwalę w większości miejsc gdzie do tej pory byliśmy, przy wejściu do parku dokładna mapka, opis szlaków, czasówki i odległości żyć nie umierać i nikt tu się nie znęca nad tymi tablicami ani nie zabiera kawałka na pamiątkę
Marcel jak zawsze szuka jakiś dodatkowych towarzyszy na drogę... ale jak opisał trasę pająk powiedział że ma go gdzieś i nie idzie z nami

Przekraczamy ostatni most łączący nas z cywilizacją i zaczyna się buszzzzzz
Nasza trasa to ta środkowa na tablicy

Plan zakładał dojście do widocznej w tle rzeki i wzdłuż jej koryta do oceanu ... no dobra trochę bliżej tylko do następnej stacji pociągu choć Marcel wolałby pewnie tę pierwszą opcję.

Nie byłabym sobą bez moich zdjęć kwiatów, kropelek i wszystkiego mikro ...będzie się tego trochę przewijać,  przez co po chwili zaczęłam mocno odstawać od mojego towarzysza który nie specjalnie sprawdzał czy coś mnie już zjadło w tej dziczy tylko szorował przed siebie
Ma się tę siłę aż drzewa się wyginają.

Piękny przykład walki o przetrwanie tutejszej przyrody, nieważne że tylko mała szczelina, nieważne że pożar przypalił drzewko dalej walczy i ma liście




Szlak bardzo przyjemny, początkowy fragment był z górki, wszędzie pełno świetnych formacji skalnych piaskowca w niesamowitych kolorach i kształtach... większość okolicy Sydney zbudowana jest z takich kamieniorów, jak dla mnie geozboczeńca mały raj jak się potem okaże dla Marcela też bo jest na co się wspinać lub na czym powisieć.
Niestety zdjęcia nigdy nie oddają ogromu jaki cię otacza nie mówiąc już o dźwiękach i zapachu... od momentu początku wiosny jestem ćpunkiem,  wciągam zapach każdego krzaczka, nawet w środku miasta pachnie po prostu przepięknie jak wszystko kwitnie.
Źródełko...
no i nie najmądrzejszy pomysł Marcela, niestety przeżył :P

Punkt orientacyjny zdobyty a teraz z nurtem
 na Kłodzie jak wpadnie do wody z Marcelem albo brzegiem... ostatecznie to drugie



W sumie to jeszcze rzeka ale już bardzo dużo żyjątek typowo morskich



Kolejne gigapaprotki
oraz urocze przystanie  aż kusiło żeby wskoczyć do wody i się wykąpać
Ocena miejsca na piknik czy nie ma już innych lokatorów, szybkie wciągnięcie kanapek i dalej w drogę

mrowisko rozmiar made in Australia...

No i coś co Marcel lubi najbardziej- "ja nie wejdę?"



Zdobyte!!!!
Skała to za mało trzeba jeszcze na czubek drzewa.
ale schody to za duże wyzwanie, trzeba na czworaka
widok z góry na okolicę



No i tablica ostrzegawcza żeby nie włazić na skałki bo parę osób już tu zginęły w przypadku mojego wariata działają tylko jako zachęta



Na koniec jeszcze zrobił smutną minę że zapomniał o "jumping foto", w drodze powrotnej po krzakach śledził nasz kangur niestety uciekał zbyt szybko przed obiektywem

Kuniec... żeby było ciekawiej w druga stronę ten sam szlak 2 h krótszy co może jestem jeszcze w stanie zrozumieć ale gdzie kilometr po drodze zgubił to już nie ogarniam.
powrót na złą stronę mocy
Na zakończenie miłego dnia jeszcze spacer Harbour Bridge o zachodzie słońca
Z ciekawych rzecz nie ma przypisanych ilości pasów dla ruchu w obu kierunkach, w zależności od potrzeby zmienia się natężenie ruch do lub z City
Trochę przypomina to spacerniak, ale podobno wprowadzili te zabezpieczenia jak paru ambitnych zaczęło się wspinać, dodatkowo całodobowo co ok 100 m stoi pan pilnujący jakby ktoś jednak chciał spróbować

Mój codzienny widok w drodze dom pracy :P

No i jeden z ambitnych planów ... może kiedyś, choć nie wiem gdzie schować mój lęk przestrzeni

No i kolejna udana wycieczka za nami

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz