środa, 30 listopada 2016

27.11.2016 Morisset Park


Przychodzą takie dni że trzeba pozwolić tej drugiej osobie nacieszyć się tym co lubi... z tego też powodu Marcel dziś na turnieju planszowek a ja... w Morisset Park prawie100 km na północ od Sydney żeby wyczochrać do woli dzikie ale oswojone kangurki. Do końca nie byłam pewna czy się jednak wybiorę bo samemu to wydawało mi się mniejsza radocha a poza tym Google krzyczało  ok 3,5 h w jedną stronę.
Z założenia miałam wsiąść do pociągu 5.50, grzecznie nastawiłam budzik na 5.00 ale nie byłam w stanie zrobić nic poza pacnięciem go i naciągnięciem kołdry na siebie. Cały tydzień pracy i drink od Wioli od którego oczy mi na wierch wychodziły, którego dostałam żeby mi się lepiej spało nie pomogły we wstaniu 😁 no ale jednak wyrzuty sumienia nie dały mi całkiem zasnąć i po 6.00 się zwlokłam z łóżka, szybki prysznic na pobudkę, kawa do kubka na drogę i wymarsz... kawę oczywiście zostawiłam na stole, przypomniałam sobie o niej w połowie drogi na stację!
Trasa pociągiem bardzo przyjemna, tunele zatoczki momentami tory prowadziły nasypem dosłownie pośrodku wody. No i Morisset. Szybkie zakupy prowiantu dla siebie, między innymi zapomniana kawa i dla kangurów marchewki jak się później okazało dziady bardziej łase na banany... tak na marginesie nie którzy nie będę ich nazywać po imieniu faszerowali biedne zwierzaki chrupkami i chipsami!!! 

Kochane Google grzecznie przekazało że mam 6 km do przedreptania więc ruszyłam, kolejny raz przekonałam się że Australia nie jest przystosowana do ruchu pieszego, zero chodnika a miejscami nawet pobocza.  Jak wróciłam później na stację okazało się że można było zadzwonić po busik za 3$ ale nie wiem czy mnie samą by i tak zabrał.

Dreptałam se radośnie skrajem ruchliwej drogi podziwiając po drodze świąteczne instalacje przy domach, Mikołaje pod palmami, jeszcze do mnie nie dotarło że te święta będą gorące. Oraz kwitnące wszędzie Jakurandy, wygląda to naprawdę fajnie kwitną cały listopad jak u nas bzy w maju.

Po drodzę zobaczyłam już pierwszą zapowiedź tego czego szukałam ...

Nie wiem czy to fakt że wyjechałam poza Sydney czy ktoś idący pieszo wzbudza tu taką sensację ale zatrzymała się para starszych Australijczyków widząc mój aparat i osprzęt zapytali po prostu czy na kangury jadę i czy mnie powieść. Pogadaliśmy, pośmialiśmy się z wymowy oryginalnej Góry Kościuszki jak się dowiedzieli że jestem z Polski, przy okazji okazało się że Google chciało mnie zaprowadzić za daleko i w ogóle mogłam iść spokojna droga przez busz zamiast główna arteria.
to mój autostop :)
Wysadzili mnie na tyłach szpitala psychiatrycznego😁 bo to tam jak się okazało jest największe żerowisko torbaczy, swoją drogą świetna lokalizacja na taki szpital, terapia czochraniem kangurów jak już się kiedyś załamię piszę się na to!

Dzięki temu splotowi sytuacji byłam w miarę wcześnie przed 10.00 na miejscu pora idealna bo prawie nie było ludzi a za to kangury wykazują największą aktywność właśnie rankiem i wieczorem.
No i latałam sobie radośnie głaskając i dokarmiając każdego kicaka dobrych kilka godzin, patrząc pod nogi gdzie stąpam i siadam bo pełno było tu też śladów ich bytności 

Z czasem zrobiło się już tłoczno. Zjechały się całe stada rodzinek z dzieciakami, kangury zaczęły uciekać przed hałasem i ciągnącymi za ogony i uszy dzieciakami w busz no i jak doszło do sytuacji gdy na jednego kangura przypadało ok 6-7 ludzi stwierdziłam że pora się zmywać.
Może tego nie widać ale kangury albo marchewka albo jedno i drugie zafarbowały mnie na pomarańczowo 
Ruszyłam poleconą mi wcześniej drogą z nadzieją że w śród drzew wypatrzę jeszcze jakieś zagubione osobniki.
Szło się całkiem fajnie w odróżnieniu od poprzedniej drogi tylko co jakiś czas tak jak u nas w Beskidach zapaleńcy na quadach i tym podobnych hałaśliwych sprzętach przecinali ścieżki. Zamiast patrzeć pod nogi wpatrywałam kangurów.  i z jechalam sobie z małej skarpy na tyłku ucierpiała na szczęście tylko moja duma. Minęłam bramę na moście zamykaną na noc, jak bym się za długo zasiedziała faktycznie mogłabym zostać na terapię,

 no i znów powtórka z rozrywki, ktoś kto sobie drepta wzdłuż drogi wymaga pomocy! Tym razem zatrzymała się parka surferów, na moje grzeczne dziękuję dam sobie radę wręcz zaczęli mnie prosić że dziś gorąco i droga daleka... taaa 3 km mi zostały ... na piechotę bym umarła z wycieńczenia. Tym razem się dowiedziałam że na poprzedniej plaży nie było fal i jadą na inną szukać i jak mam czas mogę jechać z nimi nauczą mnie trochę 😁 może innym razem, ale muszę przyznać że poczułam się z powrotem w mojej Australii gdzie każdy obcy podejdzie i zagada jak z kumplem. Nawet w pociągu bylam świadkiem jak się koleś przysiadł do drugiego i sobie radośnie gadali całą drogę bez skrępowania... Marcel by już zabił 😋

No i kolejna wycieczka z przygodami za mną oby jak najwięcej takich!

Tutaj miał być jeszcze filmik z zabawy z kangurami ale zanim go zmontuje pewnie znów mnóstwo czasu minie więc narazie wrzucam w takiej formie może kiedyś dołączę... 😋 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz