niedziela, 2 października 2016

04.09.2016 Featherdale Wildlife Park

Nadszedł taki dzień, jak to Marcel określił, że musiałam wyczochrać kangura bo inaczej zwarjuję... no to pojechałam ... niedaleko nas ( na Australijskie odległości) jest takie jak to na Polskie warunki nazwać mini zoo w którym większość zwierzaków jest puszczona luzem a nawet te za ogrodzeniem na wyciągnięcie ręki - a już mojej napewno :P



Namierzyliśmy naszego Koko, zdjęcie trochę niewyraźne bo przez kratki
Malutkie walabi

No i mnóstwo koali te niestety nie do wygłaskania ale jeden usilnie do mnie wyciągał łapki.



Śmieszne ptaszysko z opierzonym dziobem
No i wombaty, skrzyżowanie niedźwiadków ze świnkami, uwielbiam je jak się później okazało one mnie też....





Diabełek Tasmański, tylko tak strasznie wygląda zresztą jak my ziewamy to pewnie nie lepiej....

Kuzuar ten już ani nie wygląda ani nie jest przyjemny... oststni raz jak tu byliśmy to było jedno z tych zwierzątek których nie chciałam spotkać....

Nawet Marcel poczuł się jak w domu....





No przyznajcie sami że Marcel ma też na codzień podobną minę :)

No i słynny Red Back ...
Dingo, te bym też wygłaskała ale nie bez powodu za dużą siatką były....

Przyjemniutkie nietoperki


Kolczatka
Pora karmienia pingwinków
Przyjemniaczek no nie?
No i to co małe tygryski lubią najbardziej... czochranie :)





A to konsekwencje... jak zabrakło jedzenia wombat zakosztował w mojej ręce... Marcel twierdzi że aż chrupnięcie usłyszał, ale przeżyłam na wściekliznę nie padłam

Jak już sie ludzie rozeszli do domów zrobiło się ciszej zwierzaki powychodziły a mi się nie chciało z tąd wychodzić :( ale trzeba było
Jeszcze buziak na dowidzenia i do domu....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz